To jak ci ludzie mają przestrzegać tych obostrzeń, skoro cały czas słyszą o takiej pewnej niekonsekwencji.
Ja myślę, że powinniśmy zmienić podejście, zająć się swoim bezpieczeństwem, a nie oglądać
się na innych. Jeśli ktoś ryzykuje swoim zdrowiem, nie mamy na to wpływu, to
jest jego decyzja. My jesteśmy zobowiązani do tego, żeby myśleć przede wszystkim o swoim
bezpieczeństwie i bezpieczeństwie swoich najbliższych. Naszymi zachowaniami nie wolno nam zwiększać
ryzyka u innych osób, a więc oczywiście powinniśmy się stosować do zaleceń wszyscy. Ale jeżeli ktoś łamie te
zasady, to nie znaczy, że my mamy robić to samo. Jeśli ktoś idzie na spotkanie, mimo
że wiemy że ma teraz nie chodzić na takie spotkania, to nie znaczy, że my jesteśmy zwolnieni z tego. To, że
ktoś robi źle, nie znaczy, że my mamy naśladować go w tym. Pamiętajmy, chodzi o to, abyśmy wszyscy w
jak największym stopniu w tej chwili unikali kontaktu z wirusem. A to się dzisiaj może
zdarzyć w każdym miejscu, gdzie są inni ludzie. A więc optymalną decyzją jest po prostu unikanie niepotrzebnych,
podkreślam, spotkań. Ktoś może złapać mnie tutaj za słowo i powiedzieć, że bycie w kościele
to jest bardzo potrzebne. Zgadzam się z tym. Dla ludzi, którzy kościół traktują nie jak budynek,
tylko jako wspólnotę, bycie we wspólnocie jest dla nich bardzo ważne. Ale tym
bardziej te osoby powinny mieć baczenie na pozostałych członków tej wspólnoty. A więc jeśli jest nas za
dużo w kościele - wszyscy jesteśmy zagrożeni. Jeżeli odrzucamy te zalecenia, to
tak naprawdę ryzyko dotyczy całej tej wspólnoty. Czyli zamiast być w wspólnocie, my tę wspólnotę
niszczymy.