To możliwe, że statystyka jest tak ponura?
To jest prawda. Zależy jeszcze co nazwiemy respiratorem. Bo respirator ma funkcję, która
pozwala prowadzić pacjenta zaintubowanego, ten który ma rurkę dotchawiczą, tak jak do operacji znieczulamy
ludzi.
Ale są też pacjenci, którzy jakby korzystać z tego respiratora samego mają możliwości wsparcia oddechu
własnego. Znaczy pacjent jest przytomny, tylko potrzebuję wsparcia oddechowego. Więc tych respiratorów używamy bardzo dużo, bo
konsensus naukowy jest taki, żeby wspierać oddech własny pacjenta tak długo, jak to jest możliwe. Ale jeżeli mamy zajęte
90% płuc czy pogarsza się stan i już to nie daje rady to wsparcie własne, to wtedy intubujemy
pacjenta i pacjent z rurką dotchawiczą, znieczulony. Amerykańskie
dane mówią, że to jest kilkanaście procent tak naprawdę. W Polsce
u nas to są pojedyncze przypadki, gdy ktoś wychodzi na kilkadziesiąt osób prowadzone do
oddziału. Więc jak są informacje, że ktoś zwalnia respirator w
takim klasycznym rozumieniu, w sensie "pacjent zaintubowany zwolnił respirator" i wszyscy się
cieszą, że
mamy wolny respirator. To znaczy, że ktoś zmarł, żeby zwolnić respirator.
Panie doktorze, wie pan, jaki społeczny odbiór jest
tego słowa, które odmieniamy tak często jak nigdy w życiu nie odmienialiśmy, słowa "respirator". Bo wiele osób myśli sobie: okej, no właśnie,
są respiratory, jest jakaś rezerwa, liczba się zwiększa, zmniejsza - dobrze. Bo ten respirator to jest magiczne urządzenie, które uratuje
mi życie, to moja ostatnia deska ratunku. Jak już trafię pod respirator - uf, to
będę uratowany.
No po części, tak jak mówię, jest to prawda, bo jeżeli trafi pan, pani pod respirator, który ma wspierać
własny oddech pacjenta przytomnego, to to jest rzeczywiście sprzęt
ratujący życie. I wtedy zwolnienie z takiego respiratora często świadczy o tym, że ktoś zdrowieje. Ale jeżeli państwo
trafiają pod respirator w domyśle, że jest pan, pani zaintubowana z powodu niewydolności oddechowej -
najczęściej to oznacza niestety odejście. Ja pamiętam dramatyczną
rozmowę z 56-latkiem, to już było parę miesięcy temu, nad brzegiem łóżka, który przeszedł
wszystkie etapy - wąsy do nosa, maskę tlenową, potem to czym oddycha Andrzej Piaseczny, czyli wysokoprzepływowa
tlenoterapia, czy doktor Posobkiewicz i później jeszcze ta maska CPAP - to już
jest forma respiratora, wsparcia oddechowego. Pacjent jest przytomny i on z tą maską ściśle przylegającą dusi - to jest w ogóle
jedna z najgorszych śmierci chyba, obok tortur, jakie można sobie wyobrazić. Po prostu z każdym dniem zaczyna,
czy godziną niekiedy, brakować coraz bardziej oddechu. I on, jakby dysząc przez tą maskę, błagał
mnie, żeby jeszcze godzinę, jeszcze półtorej, żeby jeszcze go nie intubować, bo znał te statystyki. Rozmawialiśmy o tym. Jeszcze
krzyczał przez tą maskę do rodziny, co ma zrobić, czy się zgodzić na intubację, czy nie, i w końcu podjęliśmy
decyzję. On sam mnie zawołał, mówi, że już nie daje rady, zaintubujcie mnie, spróbujcie mnie zmieścić w tym procencie.
Ale się nie zmieścił.