też tej jesiennej jeszcze jak ta brytyjska odmiana nie była z nami w Polsce, to się mówiło o tym, że była szansa, że ktoś miał w domu domownika
chorego na COVID i była szansa - były takie przypadki, ja osobiście sam znam - że można było się odizolować i przetrwać w jednym pokoju jakoś.
I ta druga osoba, domownicy, zdarzało się, że się nie zarażali. A teraz wydaje się, że
zjadliwość- przepraszam, nie zjadliwość, tylko zakaźność tej brytyjskiej odmiany jest tak istotna, tak duża, tak silna, że nie ma na to
szansy. Że jak jeden domownik ma, to absolutnie nie uciekniemy, wszyscy będziemy chorzy w domu.
To prawda. Jedna uwaga, jakbym nagle stracił kontakt, znaczy że już bateria w telefonie mi padła.
To znaczy rzeczywiście takie przypadki były trudne do wyjaśnienia. Jedna osoba chorowała, druga zupełnie nie i czasami
po jakimś czasie chorowała już zarażona jakby przez inną osobę. Trudno było to wyjaśnić w tej klasycznej wersji
wirusa. Natomiast brytyjska rzeczywiście rozprzestrzenia się bardzo szybko i moi rodzice i znajomi
rzeczywiście ta zakaźność jest znacznie wyższa. Więc to był
istotny problem, jest istotny problem, że ci pacjenci pogarszają się znacznie szybciej i
wirus rozprzestrzenia się w związku z tym szybciej. I trzeba być bardzo uważnym, dlatego
że to pogorszenie następuje szybciej. Ja odbieram dziennie
dzisiaj - wtedy to były pojedyncze telefony - dzisiaj codziennie mam ponad 10
telefonów od swoich znajomych, co zrobić, bo pogarsza się ten jeden znajomy, drugi. Jakie
leki, kiedy do szpitala. Dużo trudnych rozmów, dużo hospitalizacji, więc jest
tego więcej, znacznie.