Stawałem przed taką decyzją kilkukrotnie w czasie pandemii, kiedy musieliśmy zdecydować, który pacjent
bardziej potrzebuje respiratora w danym momencie. Niektóre sytuacje były na styk, to znaczy niestety
osoba pod respiratorem zmarła, zwalniając miejsce dla kolejnej osoby, która już
tego wymagała. Ale słyszałem o wielu sytuacjach osób, które potrzebowały respiratoroterapii -
było więcej niż miejsc dla nich. I to jest tragiczny finał czasami życia
niektórych osób, które i tak miałyby niewielkie szanse, żeby być uratowane, ale jednak
pozbawia się nawet tej niewielkiej szansy z uwagi na niedobory po prostu miejsc.
Panie doktorze, tak czysto ludzko, to jakie to są emocje,
te wybory, kiedy wiemy, że ta osoba ma jakąś rodzinę, ma jakąś historię, ma bliskich,
a tak naprawdę jest daleko od nich i tylko pan czy jakiś inny lekarz jest tą ostatnią osobą, która
może podjąć taką decyzję i często też decydować o uratowaniu tej osoby?
To są najtrudniejsze decyzje, bardzo trudne, bo trzeba wziąć pod uwagę i rokowania, i choroby
współistniejące, i sens czasami takiej decyzji. Bo to, że ktoś wymaga użycia
respiratora jeszcze nie oznacza, że za każdym razem decydujemy się na ten krok, bo czasami wyczerpuje
to znamiona uporczywej terapii. Na przykład jeżeli mamy do czynienia z osobą z rozsianą chorobą nowotworową, na
który nałoży się COVID-19, to jest pytanie czy jeszcze męczyć taką osobę. Ale pamiętam
sytuację, w której rodzina błagała mnie o to, żeby jeszcze ratować pacjentkę, żeby zrobić
wszystko dla niej, dlatego że jeszcze nie zdążyli ją przeprosić za pewne rzeczy w swoim życiu i
chcieli, żeby podarowano jej, tej osobie jeszcze ten czas chociaż kilka dni, żeby mogli chociaż przez telefon usłyszeć
się i porozmawiać, i wybaczyć sobie wzajemnie swoje winy.
Udało się, panie doktorze?
Nie, straciliśmy tę pacjentkę niestety i nie udało się poprawić jej stanu w
tym stopniu,, żeby ona mogła porozmawiać ze swoją rodziną.