chorobami współistniejącymi. I co prawda resort tłumaczy, że to efekt sposobu raportowania, pewne nagromadzenie świąteczne,
to jednak to są dramatyczne liczby, martwiące. Pytanie czy to nie jest przypadkiem dopiero początek złych wiadomości?
Panie redaktorze, jeżeli sobie policzymy 4 dni z ubiegłego tygodnia i
4 dni z tego tygodnia, sumujemy je, to okaże się, że liczba zgonów
jest mniej więcej taka sama, a liczba zidentyfikowanych przypadków o 40% niższa. Mieliśmy
święta i to jest czas, w którym zwykle, zawsze te dni wolne, to widzimy co tydzień, następuje
zahamowanie raportowania,
spowolnienie testowania i tak naprawdę dlatego
między innymi nie powinno się prowadzić statystyk w dzień do kolejnego dnia, tylko
najlepiej tydzień do poprzedniego tygodnia lub dwa tygodnie wręcz porównując
odcinki, przedziały dwutygodniowe. I to dopiero daje jakiś obraz. Aczkolwiek
należało się spodziewać tego, że liczba zgonów będzie wzrastała
w tej chwili, gdyż ona zwykle następuje w
pewnym opóźnieniu dwóch, trzech tygodni od wzrostu liczby zakażeń zidentyfikowanych.
Tak że to, że liczba zgonów będzie wzrastała, to było do przewidzenia, a tak naprawdę, tak jak powiedziałem na początku,
ta liczba jest mniej więcej taka sama jak była tydzień temu.
No właśnie, jeżeli pan profesor
mówi, że liczba jest mniej więcej taka sama, no to znaczy, że nie można mówić o żadnych pozytywnych trendach, o przełamaniu szczytu. Tylko cały
czas trzeba mówić o złej sytuacji.
Panie redaktorze, ja jestem optymistą zawsze i dlatego patrzę na
te wyniki z perspektywy tych tygodni, miesięcy, kiedy obserwowaliśmy ciągły
wzrost. Patrzę na stabilizację jako na trend optymistyczny. Oczywiście
zdaję sobie sprawę, że jeszcze musimy poczekać tydzień, dwa na to, żeby
zobaczyć czy święta nie wpłynęły na zwiększenie liczby zakażeń. Ale już samo zahamowanie wzrostu jest
trendem w mojej opinii pozytywnym, co nie znaczy, że mamy już
się uspokoić. Bo do wygaszenia epidemii jeszcze daleka droga.