48-letni pilot zginął na miejscu w katastrofie samolotu, który z dużą siłą uderzył w płytę lotniska. Doszło do niej w Fullerton w Kalifornii. Na pokładzie nie było pasażera. Maszyna rozbiła się tuż po starcie. Wznosiła się z prędkością 129 km/h, po czym nagle runęła na pas startowy. Spadła z wysokości zaledwie 15 metrów. Ponieważ baki z paliwem były pełne, wybuchł potworny pożar. Według świadków, było słychać dźwięki sygnalizujące awarię silnika. Przyczyny wypadku nie są znane. Zbadają je dwie amerykańskie agencje rządowe: Krajowa Rada Bezpieczeństwa Transportu i FAA.