cały czas napływają.
Tak, pacjenci napływają w różnym wieku. W dalszym ciągu ta skala zgonów oczywiście dotyczy praktycznie powyżej
tego 68-70 roku życia, ale oczywiście też się młodzi trafiają o ciężkim przebiegu, ale jakby do tej pory przeżywali.
I ogromny napływ pacjentów. Większość kierujemy do domu, prawda, bo nie położymy osoby takiej wątpliwej.
Ale też ludzie przyjeżdżają za późno, wie pan. Po pierwsze diagnozują - wywiad pan robi. No rodzina cała
kaszle, gdy ja zrobiłem sobie test, mam dodatni. A mówię: a pozostałe 4, 5 osób? A oni się nie zgłoszą, bo boją się pracy, tamto,
siamto. Czyli skala jest na pewno tego wszystkiego większa. Zdecydowanie.
Ale panie profesorze, mówi pan, że odsyła pan dzisiaj pacjentów,
których pewnie w normalnych warunkach przyjąłby pan na oddział?
Nie, to jest tak granicznie, wie pan, powiedziałem. Każda osoba, która budzi nasze wątpliwości, odsyłane. Ale
osoba tylko zakażona z minimalnymi objawami musi iść do domu, bo po prostu nie ma miejsca. Co ja, pod sufitem powieszę
albo posadzę na krześle przed oddziałem? Nie. Kładziemy tylko tych, którzy się duszą i mają deficyt tlenowy.
Panie profesorze, wojewoda dolnośląski mówił: wzywajcie karetki tylko w czasie zagrożenia życia.
No tak, no tak. Dlatego ja mówię - wszystkich, kogo się da, odsyłamy do domu z taką zaleceniem: mierzcie państwo
sobie ten pulsoksymetr, sprawdzajcie się, nie wzywajcie niepotrzebnie pogotowia. Wie pan ile też historyków przyjeżdża,
bo kaszlnie, robi, ma COVID i ma 37,2 i wzywa karetkę? Też jest takich cała gama osób. Choć nie
wiadomo jak ten przebieg. Ale jeśli ktoś ma 20-30 lat, minimalne objawy, to naprawdę nie ma powodu wzywać karetki, robić
awanturę i uważać, że umrze tutaj. Nie umrze i zupełnie się dobrze czuje, nie musi miejsca blokować. W tej chwili jest tak, że
wypiszemy, przyjmujemy. Umarł - wolne łóżko, następny.