Przeczytałem dzisiaj w internecie o tym, że udało się uratować dwie tony jedzenia od początku kwietnia.
No to są w ogóle dla mnie jakieś liczby astronomiczne. Jakby mogli to państwo rozwinąć.
Wyobrażenie, że zamawiamy - jak rozmawialiśmy wcześniej - węgiel, no to dwie tony robiło jakieś tam wrażenie.
A tu mamy do czynienia z jedzenie, więc sporo tego było tak naprawdę. To jest oficjalna
statystyka, czyli ze wszelkich faktur, które dostajemy ze wszelkich instytucji.
Bo później odprowadzamy to jedzenie do Caritasu, musimy to zrobić.
I oni to już jakoś rozliczają. Natomiast jeśli chodzi
o oficjalne statystyki, to to są dwie tony, natomiast dużo, dużo więcej udało się
uratować. Ale nie będziemy tego podawać, bo ciężko nam to podliczyć, zostają nam te liczby.
Tak, od początku kwietnia, do tego momentu, gdy ten wywiad przeprowadzamy,
mamy dwie tony pękło. No i właśnie, jak wygląda taka państwa praca na co dzień?
Więc tak - mamy taką drużynę, my to nazwaliśmy drużyna Alberta,
z tego względu, że działamy w Parafii Świętego Brata Alberta w Zamościu.
Działamy przy Spichlerzu, bo tak dokładnie nazywa się to miejsce, w którym my
wykładamy to jedzenie, które uratujemy. No i grupa liczy
około 30 osób. Jest ze mną Ania, która prowadzi
razem ze mną tę instytucję. Prawo w Polsce się zmieniło i mamy
możliwość odbierania tychże produktów, które są już na wykończeniu, jeśli chodzi o sprzedaż,
czyli dzień po terminie albo termin tego dnia się kończy,
albo już się skończył. Ale te produkty ogólnie nadają się do jedzenia,
dlatego też uruchomiliśmy tutaj
taką formę ratowania żywności, że jedziemy do marketów na przykład
wieczorem albo w tym dniu, kiedy mamy odbiór
ustalony wcześniej i wolontariusz jadą swoimi samochodami
osobowymi do tych równych instytucji, do marketów, po to, żeby to jedzenie odebrać.
Co by mogło pomóc tej idei, żeby ludzie dzielili się z potrzebującymi, żeby
nie wyrzucali tego jedzenia, bo to jest dość duży problem w kraju?
Jest to duży problem, bo co sekunda jest zmarnowanych 150 kg, a rocznie
wychodzi mi, że około 5 milionów ton jedzenia jest marynowanych w Polsce,
więc myślę, że sama świadomość,
że my dajemy taką możliwość przeniesienia tego jedzenia ze Świąt. Ludziom
na stołach dużo pozostawało ze Świąt albo z innych uroczystości,
i też świadomość tego, że jest na ulicy takiej i takiej ten Spichlerz Brata Alberta,
gdzie można przynosić to jedzenia, będziemy już dobrze ukierunkowywało to myślenie niektórych osób. Jeszcze jak podaliśmy
liczby, to tym bardziej. Właśnie kto jest odbiorcą tej pomocy, kto może przyjść?
Tak naprawdę każdy. U nas w Spichlerzu są to głownie osoby
potrzebujące, ale każdy z nas, jak nam zabraknie cukru na przykład, a wiemy, że jest w Spichlerzu, to może pójść
i ten cukier wziąć. Właśnie chodzi o to, żeby ta żywność się nie marnowała, nie trafiała do kosza.
Łatwiej powiedzieć, czego na pewno nie przynosić: surowego mięsa, surowych jajek, a resztę można przynieść.
Zapakować w siatki, w pudełka i opisać, co to jest i kiedy zostało kupione albo przygotowane.
Najważniejsze pytanie - jak można wam pomóc dzisiaj?
Jeżeli chodzi o formy pomocy, zbieramy teraz na busa. Bus przyda nam się do tego, żeby po prostu odbierać to
jedzenie z różnych instytucji, marketów. By nie robić samochodem osobowym, nie wiem: 5, 10 kursów
do tego, żeby rozwieźć to jedzenie. Bus umożliwi nam lepszą, efektywniejszą
formę pomocy. Brakuje nam jeszcze około 10 tysięcy na busa, już nawet
troszeczkę mniej. Do końca zrzutki tak zwanej zostało nam chyba
jeszcze 6 dni, więc kończy się lada chwila. Ale mówię: bus jest pojemniejszy w porównaniu z samochodami osobowymi.
Nawet jeżeli odbieramy z jednego marketu, to czasami musimy zrobić dwa kursy, ktoś musi pomóc, żeby odebrać to jedzenie,
bo mówię, to fizycznie się nie mieści.