To jest bardzo bolesna sprawa, bo wygląda na to, że służba zagraniczna kompletnie albo nie dała rady, albo mieliśmy do czynienia z jakimś świadomym sabotowaniem głosów Polaków zza granicy.
PiS zobaczył już w wyborach parlamentarnych, że takie przekonanie, że Polonia głosuje za PiS-em odeszło do przeszłości.
Właściwie są pojedyncze - ważne, ale pojedyncze kraje, w których jeszcze PiS ma przewagę.
I najpierw nie przyjął poprawek Senatu, które trochę wydłużały różne terminy i realistycznie podchodziły do tej sytuacji pandemii, która jest w wielu krajach i ograniczeń.
A potem już było tylko gorzej, bo najwyraźniej w wielu ważnych placówkach uznano, że będzie można na problemy jakieś techniczne zwalić.
To, że dziesiątki tysięcy głosów, bo taki mamy przypadek w Wielkiej Brytanii nie dotrze i nie będzie policzony.
Ale ktoś w takim razie powinien polityczną odpowiedzialność za to ponieść? Czy to się rozmyje po kościach?
Nie rozmyje się po kościach. Ja uważam, że ta sprawa jest dyskwalifikująca dla ministra spraw zagranicznych, Jacka Czaputowicza, który nie wiem, czym się zajmuje.
Mało go jakoś w sferze publicznej. Jest dyskwalifikująca dla tych ambasadorów, którzy tego nie dopilnowali.
I na pewno jako - niezależnie od wyników wyborów - jako Koalicja Obywatelska będziemy domagali się choćby w Sejmie odpowiedzialności za tę sytuację.
Natomiast teraz najważniejsze jest, żeby każdy Polak za granicą, który chce głosować, mógł głosować.
Po tej wpadce, czy katastrofie, 100 tysięcy więcej Polek i Polaków za granicą zgłosiło chęć głosowania w drugiej turze.
Więc sądzę, że tutaj MSZ, ambasady zdenerwowali tych Polaków i teraz wielkim testem będzie to, czy każdy z nich będzie miał prawo do głosowania.
To jest elementarna rzecz w demokracji, żeby każdy kto chce i ma do tego prawo, mógł głosować.
Więc jest to szansa na rehabilitację dla tych ambasadorów, którzy przyjmijmy to, że z powodu nieporadności, nie poradzili sobie z tym.
Jeśli to robili świadomie, to to jest haniebne.