To dzień wyznaczony symbolicznie na podstawie informacji o zapotrzebowaniu na ryby i tego ile ryb są nam w stanie dostarczyć nasze łowiska.
Czyli jeśli od stycznia jedlibyśmy tylko ryby z naszych łowisk, skończyłyby się one właśnie mniej więcej w lipcu.
I Polska ma tu bardzo podobny wynik do średniej europejskiej.
Czy to znaczy, że ponad połowę ryb konsumowanych zarówno w Polsce, jak i w Europie, musimy importować
z innych krajów? Według danych z 2018 roku statystyczny Polak zjada o wiele mniej
ryb i produktów morza niż średnia unijna. Bo na jednego naszego obywatela przypada około
13 kg ryb, co nas plasuje na 21. miejscu w krajach
Unii Europejskiej. Ale mimo tego, jak widać, to zapotrzebowanie na ryby w skali kraju, jak
i w skali Europy, jest ogromne.
Jeśli chodzi o Morze Bałtyckie, 6 na 7 stad komercyjne poławianych jest przeławianych. Czyli generalnie stan
tych stad jest mocno eksploatowany. Można tutaj podać przykład bałtyckiego dorsza.
Dorsz w Bałtyku żyje w dwóch stadach, w sadzie wschodnim i zachodnim. Stado wschodnie
to jest to, z którego najczęściej korzystają Polacy i jest ono w obecnym momencie w stanie krytycznym.
I dlaczego tak się dzieje. Przez lata od 2013 roku co roku ministrowie
ustalali limity połowowe na to stado wyższe niż rekomendacje naukowców.
Czyli wybieraliśmy więcej ryb, nie dawaliśmy im się odrodzić, więc stado się kurczyło. W związku
z tym w konsekwencji od 2019 roku został ustalony zakaz celowych
połowów dorsza w tym sadzie.Czyli najpierw łowiliśmy za dużo, a teraz nagle się okazało, że już musimy drastycznie
ograniczyć te połowy. Kiedy my doprowadzamy do przełowienia stad w naszym
regionie i zaczynamy importować te ryby z innych regionów, to przynosimy problemy środowiskowe w
inne regiony, bo wtedy coraz większe połowy występują w tych krajach,
z których importujemy ryby. Jeśli chodzi o Polskę, to importujemy duże ilości
ryb z Azji, z Rosji, z Chin, ale też z hodowli europejskich, na przykład z Norwegii.
W skali Europy importujemy ponad, połowa importu pochodzi z krajów rozwijających się.
Czyli tutaj my Europejczycy decydujemy o tym, jaki
poziom połowów występuje na drugiej części naszej planety i często też
są z tym związane konsekwencje, w jakich warunkach tamci ludzie pracują.
Ponieważ w krajach rozwijających się często te warunki
pracy związane z rybołówstwem pozostawiają wiele do życzenia, tam dochodzi nawet
do takiej formy niewolnictwa na kutrach, w związku z tym
bardzo ważne jest to, byśmy te ryby, które kupujemy, kupowali odpowiedzialnie.
Czyli przede wszystkim, biorąc pod uwagę ten cały stan przełowienia, należy ograniczyć
spożycie ryb i zacząć traktować je jako takie danie delikatesowe.
Powinniśmy wybierać ryby z niższych poziomów łańcucha troficznego. Czyli nie kupujemy ryb drapieżnych,
tylko ryby stojące niżej w łańcuchu, na przykład śledź albo szprot.
Bo tych ryb jeszcze w miarę możliwości akurat w Bałtyku jest dość sporo, chociaż zachodnie
stado śledzia bałtyckiego też już jest w trochę gorszym stanie.
Jeśli bym miała powiedzieć, których ryb należy przede wszystkim unikać, to znowu wspomniany
wcześniej dorsz bałtycki, ale możemy zamiast tego kupować dorsza z Atlantyku.
I to właśnie są te porady w naszym poradniku rybnym.
Choć też oczywiście z dużym ograniczeniem. Warto też pamiętać, żeby
przede wszystkim unikać węgorza europejskiego, bo
węgorz europejski jest już krytycznie zagrożony wyginięciem,
a mimo tego da się jeszcze go spotkać w różnych sklepach i jest
po prostu za mocno eksploatowany.
Należy zwrócić uwagę na to z jakiego regionu dana ryba pochodzi, jaki to jest gatunek i jakim
narzędziem został złowiony. Te trzy informacje powinny zawsze być nam udostępniane przez sprzedawców.
One zazwyczaj są wydrukowane na opakowaniach, a jeśli to są takie ryby wyłożone na
lodzie, to ta informacja powinna być gdzieś obok dostępna, można też pytać o nią dawcy.