Ten filmik jest bardzo naiwną narracją i robi z Niemców i Hitlera kretynów. Czy Hitler naprawdę nie miał innych ważniejszych problemów po nieudanym zamachu z 20 lipca jak tylko zrównać Warszawę z ziemią? Czy w czasie, gdy armia sowiecka jest ok. 500 km od Berlina jest czas, aby emocjonalnie wyżywać się na budynkach i ich mieszkańcach? Abstrahując już od motywów wywołania powstania, które nie miało żadnych szans powodzenia (Czy dowództwo AK wzięło po uwagę klęskę Akcji Burza w Wilnie i we Lwowie? - Tam też były powstania z mizernym skutkiem), 63 dni powstania to nie jest wynik siły oporu powstańców, a pewnej gry, jaka toczyła się między Niemcami a ZSRR. Znamienne jest to, że na początku były straszliwe represje władz niemieckich wobec ludności cywilnej (4 dni). Ale czego się można było spodziewać po władzach okupacyjnych, kiedy śmiertelny wróg stoi u bram Warszawy?!!!! Jak najszybciej stłumić powstanie (bunt w narracji władz okupacyjnych). Bodajże w piątym dniu powstania Fischer został odwołany a przyszedł von dem Bach-Żelewski, generał SS, który był w dzieciństwie kształcony, między innymi, przez polskiego księdza. Wtedy Niemcy bardziej się skoncentrowali na walkach z powstańcami. Jaka jest sytuacja? Sowieci wiedzą, że Niemcy będą likwidować żołnierzy AK, a przy okazji ludność cywilną (tak robi każda armia na okupowanym terenie, jak wybuchnie powstanie i o tym wiedziało dowództwo AK). Po części rękami Niemców czyścili sobie przyszłe zdobyte tereny. Niemcy wiedzieli, że tak długo jak trwa powstanie, sowieci się nie ruszą na zachód. I teraz jest dziwna sytuacja. Podczas, gdy nastolatkowie w Warszawie biorą udział w powstaniu, przeciwko Niemcom, ich rówieśnicy z Hitlerjugend są zaganiani do robót na linii Berthold wzdłuż Odry do budowania okopów i umocnień. Powstanie warszawskie dało czas Niemcom na okopanie się na linii Odry, tj. ok. 250 km od Berlina, ostatnia poważniejsza przeszkoda naturalna. Powstanie upadło po 63 dniach bo ludność Warszawy przestała być przychylna powstańcom (trudno się dziwić). Po powstaniu ludzi wysiedlono (a może ewakuowano) do Prószkowa, bo Warszawa miała być miastem fortecznym. Stąd wyburzanie całych ciągów domów, aby się przygotować do obrony (przykład Festung Breslau). W 2005 roku, podczas prac na pl. Unii Lubelskiej odkryto bunkier niemiecki budowany w październiku 1944 roku, czyli po powstaniu. Na przeciw Niemcom okopanym w Warszawie stały dwie armie sowieckie (2 mln żołnierzy), i kiedy w styczniu 1945 te armie przeprawiły się w dwóch miejscach na Wiśle i zaczęły okrążać Niemców, zaniechano obrony Warszawy i Niemcy zaczęli uciekać z Warszawy (ciekawe jest to, że kotła długo nie zamykano, aby Niemcy mogli uciec z Warszawy). A zatem trudno jest założyć, że wyburzanie domów w Warszawie po powstaniu warszawskim jest jakimś emocjonalnym odwetem Hitlera na Warszawie, kiedy ten ostatni miał o wiele więcej problemów na głowie: lądowanie w czerwcu 1944 aliantów w Normandii, powstanie w Paryżu, zamach w lipcu 1944, dotarcie armii sowieckiej nad Wisłą końcem lipca 1944 i wiele, wiele innych problemów wewnętrznych i zewnętrznych. Stąd też pytanie, kiedy ta łzawa narracja o powstaniu warszawskim ustąpi miejsca zimnemu i beznamiętnemu opisowi, który weźmie pod uwagę wiele czynników taktycznych, społecznych, historyczny, jak i geostrategicznych? Co z tego, że młodzi ludzie wykazali się hartem ducha i bohaterstwem, skoro ich ofiara, tak naprawdę, poszła na marne. 280 tyś. ludzi zginęło podczas tych 63 dni i wszystko po to, aby sowieci i tak posprzątali po swojemu!!!!! Ci ludzie zginęli, a mogli żyć, mieć rodziny i budować jakąś Polskę po przejściu sowietów, co było nieuniknione. Czy warto jest szafować ludzkim życiem w przedsięwzięciach, które nie mają żadnych szans powodzenia? Tak tylko pytam w kontekście takich publikacji, bo odnoszę wrażenie, że chodzi cały czas o przekaz emocjonalny, a nie merytoryczny. A może ktoś ma w tym jakiś ukryty cel, aby w młodych Polakach rozwijać gen samobójczy.