Kilkadziesiąt już lat temu, zimą, gdy potrzebowałem wyjechać do pewnej instytucji wsiadając do samochodu zobaczyłem na klapie silnika kota, czarnego z biała łatką pod szyją, powiedziałem "psik", a kot nic, zdjąłem go, postawiłem obok i powiedziałem "idź sobie do domu", a kot nic, gdy otworzyłem drzwi, kot wykazywał chęć wejścia do samochodu, ale niezbyt nachalnie. No cóż, gościa się nie wyrzuca, więc go włożyłem do środka (sam nie był zdecydowany, by wejść), pojechałem, gdzie potrzebowałem, załatwiłem co miałem do załatwienia a po powrocie kota pod pachę i do domu. Przecież nie mogłem zostawić go na podwórku, gdy noc zapowiadała się mroźna. Towarzyszył mi w domu przez następne ponad 10 lat, zaprzyjaźnił się bardzo szybko ze wszystkimi dwu i czworonożnymi domownikami (pies i inny kot). Opuścił na zawsze, gdy już byłem sam, tylko z nim i innym już pieskiem, a właściwie suczką. Później jeszcze miałem dwa inne koty, ściślej parkę, nierozwojową jednak. Mój wiek, a bardziej zdrowie raczej nie pozwala mi na trzymanie zwierząt, czego jednak bardzo mi brakuje. Bo z kotami w domu jest źle, same kłopoty, ale bez kota jeszcze gorzej. Pozdrawiam wszystkich miłośników kotów.